Zauroczenia - Rajmunda
Marek budził się szybko, zawsze przed nastawionym na wczesne godziny ranne budzikiem. Wymykał się szybko do łazienki, by nie zerkać na śpiącą i otwartymi ustami Rajmundę. W swym zamiłowaniu do syntetycznego świata, ten moment był przykry, jednak lata nauczyły go skrzętnie omijać tę fałdę schematu dnia. Miał rozpracowany ten element ucieczki, tak jak opanowywał drżenie i pocenie się na niedzielnych obiadach u teściów. Gdy Rajmunda karciła wzrokiem jego niezgrabne dłonie, z niedającymi się pielęgnować paznokciami. Jakby jego dłonie wiecznie produkowały brudny pot. Patrzył na siebie w lustrze i każde pociągnięcie nożykiem do golenia, każdy ruch szczoteczką do zębów był aktem zemsty wobec Rajmundy. Jakże nienawidził zapachu tego jej wieczornego szlafroka i zmytego makijażu ukazującego bezbarwną twarz z tępym wyrazem. Tych waniliowych czekoladek z kiepską kawą i serialami. Tych rozmów telefonicznych z głupawą konspiracją, że akwizytor z firmy Zenek z recepcjonistką hotelową spotyka się potajemnie w podmiejskich motelikach. I to ukrywanie podniecenia tym faktem, ten śmiech oburzenia w fałszywej tonacji. Brzydziły go jej zużyte podpaski porozrzucane po koszach na bieliznę. Czasem miał wrażenie, że Rajmunda ma okres przez dwadzieścia dni w miesiącu. I ten jej poranny zapach sznyclowego potu. Nienawidził jej za to poczucie wdzięczności, którym go obarczyła, za tę rysę na porannym lustrze, że teściowie kupili mu samochód, mieszkanie, że Rajmunda teraz triumfalnie i lekceważąco wydziela mu miesięczne kieszonkowe i zagląda do jego notatek i korespondencji. Pracę, którą miał też zawdzięczał teściom. Praca nieznaczącego państwowego urzędnika wynagradzała mu krzywdę i dawała możliwość srogiego rewanżu. W pokoju biurowym był cały dzień sam, między komputerem i stertami segregatorów i tam też codziennie mścił się za swoje obrzydliwe i śmierdzące domem w rytmie Rajmundy życie. Tak jak na studiach zemścił się za swe ponure dzieciństwo, za biedę wiejskiego chłopaka w ramionach kobiety. Przespał się z córką pierwszego sekretarza partii, Magdą. Seks z nią był aktem zemsty. Kiedy w nią wchodził wyrzucał z siebie całą złość ponurego dzieciństwa. Wtedy dopiero, choć był to już trzeci rok studiów, poczuł się wyzwolony od beznadziejnych, bydlęcych krajobrazów. Cóż Magda mogła wiedzieć o tym? O tych niedospanych nocach, o wiecznym lęku przed ucieczką, o piętnie ubogiego chłopaka? Ona, której ojciec załatwiał drogie ośrodki wczasowe na wakacje. Kursy i wycieczki dla aktywistów partyjnych? Kobieta, która bezboleśnie, na nazwisku tatusia przebrnęła przez studia? Gdy w samochodzie w drodze do pracy brzmiała muzyka Shine On You Crazy Diamond of Pink Floyd, to już wiedział, że za chwilę usiądzie przed monitorem i przywróci realnie ten pierwszy raz, który pozwala mu przeżyć tę mizerię dnia codziennego. W tym syntetycznym absurdzie, właśnie to będzie realne i prawdziwe. Te chwile, gdy poznawał w małej oborze w mroku ciało i smak kobiety, żony rzeźnika, Jadźki . Gdy krowy tępo spoglądały na ich westchnienia, na jego pierwsze i najpiękniejsze spełnienia, pośród zapachu słomy i bydlęcego łajna. Za kilka chwil wejdzie na czat, naciśnie prywatną rozmowę i odbiór kamerki numer trzydziesty trzeci i znów zobaczy te mleczne, pachnące pieczonymi kartoflami piersi. Poczuje ten maślankowy smak ust Jadźki i jej przaśne, pulchne pośladki. Tak jak wiele lat temu, pijany rozkoszą i świadomością ucieczki z tej bezkresnej i garbatej prowincji, kiedy pierwszy i jedyny raz w życiu czuł gorycz żądzy i zapach namiętności.
Leos 08-04-2021
Dodaj komentarz