Niespodziewany zwrot akcji
Kiedyś dawno temu , jeszcze za komuny byłem świadkiem zdarzenia które odcisnęło mi się głęboko w pamięci i morał tamtego zdarzenia w jakiś dziwny sposób stał się aktualny poprzez alegorię do sytuacji z którymi spotykamy się w życiu. Tzw. niespodziewany zwrot akcji.
Któregoś jesiennego dnia , kończąc pieszą wędrówkę po górach , zszedłem do nadgranicznego miasteczka . Szerokim łukiem ominąłem miejscową „PIWIARNIĘ zwaną mordownią” – jakich było wtedy pełno rozsianych po małych miasteczkach ,dla rozrywki klasy robotniczej.
Wstąpiłem do przybytku szumnie nazywanym RESTAURACJA GRANICZNA. Tłoku o dziwo nie było więc zająłem stolik nie opodal bufetu . Przeczytałem brudną kartkę menu restauracyjnego i nie mogąc się doczekać obsługi podszedłem do bufetowej z zamiarem zamówienia tzw. obiadu.
Wiesia-!!!! rozdarła się bufetowa – masz zamówienie!!!. Po chwili na salę wytoczyło się grube , krępe babsko i zaczęło lustrować salę gniewnym wzrokiem. Wtedy ochota na pierogi całkiem mi już przeszła , lecz było już za późno!!. Babsko w czarnym ohydnym wdzianku z brudnym fartuszkiem nieokreślonego koloru -kierowała się w moją stronę. Co podać !? -głosem nie znoszącym sprzeciwu zapytała ostro Pani Wiesia...postanowiłem być dzielny i grzeczny- pierogi ruskie poproszę i małe piwo!! W tym samym czasie do restauracji wszedł nieznajomy mężczyzna.
Widać że był nietutejszy , bowiem zaczął się ciekawie rozglądać po sali, po barze, zlustrował także szatnię -i głośno zapytał?- przepraszam czy szatnia czynna!! - czym wywołał szmer chichotów i docinek niezbyt wysokich lotów. Usiadł blisko mojego stolika – i poprosił o menu bufetową.
Po wielu perturbacjach i niemałym odstępie czasu ,Pani Wiesi przyjęła zamówienie. Ja nadal oczekiwałem na moje pierogi, ale miałem przynajmniej piwo, które sączyłem obserwując nieznajomego gościa. Po jakimś kwadransie gość zaczął wykonywać nerwowe ruchy rękoma ,pragnąć przywołać kelnerkę która go zupełnie ignorowała .Spojrzałem na Panią Wiesię – była nieugięta , zacięta w sobie a skwaszona mina nie wróżyła nic dobrego. Chodziła po sali jak gradowa chmura , a nasz gość nie zdając sobie z niczego sprawy – zaczął nawoływać- ile można czekać – skandal!! . A i u mnie pirogów nie było , zamówiłem w bufecie drugie piwo i oczekiwałem na dalszy rozwój wypadków.. Po około 40 minutach Pani Wiesia przyniosła do stolika nieznajomego gościa – talerz zupy i wykręcając się na pięcie odchodziła – ta zupa jest zimna!!! - stwierdził gość.
Pani Wiesia stanęła nieruchomo jakby w nią grom strzelił- odwróciła się raptem i krzyknęła- nie podoba się coś?? - Nie !! odpowiedział – gość – poproszę książkę skarg i zażaleń- ( były takowe)
Ja Ci dam książkę!! łachu!! - odpowiedziała Pani Wiesia i znikła na zapleczu. Nie minęło parę minut a do restauracji wtoczył się ogromny milicjant . Posturą przypominający goryla. Na spotkanie wybiegła Pani Wiesia. Który to!!!- ryknął milicjant – tamten !! wskazała Pani Wiesia na naszego gościa. Milcjant odpiął od pasa białą długą pałę i skierował się w stronę naszego gościa. Odtąd wypadki potoczyły się błyskawicznie i ku memu ogromnemu zdziwieniu – milicjant wykonał w powietrzu wysokiego kozła i padł jak kłoda na łamiące się stoły i krzesła. Po chwili całkowicie oszołomiony leżał twarzą do podłogi z rękoma w kajdankach. Zaległa cisza!! Długo by opowiadać co się działo potem więc w skrócie powiem; nasz gość okazał się wysokim oficerem WP, Pani Wiesia była konkubiną milicjanta goryla. Milicjant goryl i Pani Wiesia stracili posady – jakże intratne w tamtych czasach.
Do tej pory przejeżdżając przez Dukle mam te obrazy w pamięci i gdy opowiadam tą historię moi słuchacze zadają mi jedno ,wciąż niezmienne pytanie;
Leoś czy Ty te pierogi w końcu zjadłeś? …. Jp.
*
I kiedy brałem jabłko z jej ręki, pocałowała mnie. Ale gdy tylko je ugryzłem, mój umysł się zmącił i nogi ugięły się pode mną; i słysząc łoskot mojego ciała padającego pomiędzy splątane gałęzie u jej stóp, ujrzałem blade martwe twarze zmarłych, witających mnie w otchłani.
Dante Gabriel Rossetti, “The Orchard-Pit”
Leoś 23-08-2021
Dodaj komentarz