Bramowa sangwina
Rozchylam nieśmiało powieki . Przez szparki źrenic wsącza się matowy blask światła z dyndającej nade mną żarówki . Patrzy na mnie i mruga. Jest zimno. Cholernie zimno. Ostry ból przeszywa skronie i puls rozsadza mózg. Dreszcz przebiega ciało i po chwili dzwonię mimowolnie zębami... Próbuję rozchylić usta , dolna szczęka skacze jak zwariowana- nie panuję nad nią...wydycham szybko powietrze ,które zamienione w kłęby pary osnuwają jak białe chmurki owal żarówki. Dygocę już na dobre, każdą cząstką ciała. Do zwariowania, roztańczone palce ręki nagle dotykają znajomego kształtu. Całym wysiłkiem woli próbuję chwycić znajome pudełko, które niespodziewanie tracę . Rozedrgana rozpacz i złość oblewa mnie wraz z zimnym potem.
Umrę!!
Nagle ręka ponownie koniuszkiem palca trąca pudełko . Teraz!! Nie panikuj!! Całym wysiłkiem woli , chwytam za nadgarstek i tak oburącz obejmuję to pudełko. Łagodnie, pieszcząc go prawie.
Zamykam oczy , zaciskam do bólu wargi zębami. Boję się go unieść do góry. Musisz!!
Podnoszę go , dygocąc jeszcze bardziej...NIE JEST PUSTE!! Nie artykułowany dźwięk z gardła, uwalnia straszliwe pieczenie w przełyku i krtani. Usiłuję się podnieść z kamiennej posadzki. Trzymając z pietyzmem ten kartonowy skarb ,nieludzkim wysiłkiem podnoszę się na łokciach i opieram głowę o wilgotną ścianę. Boli jak cholera, Wreszcie siedzę w dziwnej podkurczonej złamanej pozycji.
Podtrzymując się głową o mur unoszę oburącz katronowe pudełko do wysokości oczu. Niecierpliwie i nieporadnie -odkręcam zatyczkę.. Teraz spokojnie...by nic nie uronić , podnoszę ją do spierzchniętych nieobecnych warg, które chciwe łapią otwór i wlewa mroźna ciecz, zalewając usta , gardło ..parę łyków i potworny ścisk w krtani zaczyna mnie dusić. Skręcam się łapiąc potworny rozdzierający ból klatki piersiowej. Rozerwie ? Czy nie...
Zatrzymana w ustach ciecz mimowolnie wylewa się po brodzie a ja rzężąc zamykam oczy...czekam. Po chwili ból odchodzi, a gorący ogienek ogrzewa żołądek i trzewia... pociągam wtedy następny łyk, i jeszcze jeden i jeszcze jeden...odżywam. Ciepło rozpływa się po nogach i paruje ostro moczem. Cholera! Znów się zlałem. Jedną ręką popijam z kartonu mózgojeba leśnego, drugą zrywam z siebie brudny szalik i nieporadnie wycieram się w moczu...zakrywam nogi. Ktoś nadchodzi...
Od strony podwórka słychać idącą parę. Szybki stukot szpilek i człapowaty odgłos męskich butów. Patrzę tępo jak buty zatrzymują się przede mną.
Popatrz ...znów Leoś ta pijaczyna przylazła do mojej pięknej bramy i ją sprofanowała swym menelstwem – powiedziała dama głosem gniewnym i niecierpliwym.
Tak – napleniło się tego tałatajstwa niemożebnie ostatnio – będę stanowczo walczył z tą patologią!! Tak dalej być nie może!!
Może mu znajdziemy jakąś inną bramę... - przerwała dama – narysuję projekt a Ty ją zaadoptujesz dla Leosia. A zresztą jest zaraza to może tu umrze…
Postacie oddalały i rozmowa stała się niesłyszalna. Za to ja zacząłem słyszeć piękny anielski głos z oddali. Oczy stały się szkliste , oddech pomału ustawał..-nadchodził potwór zmysłów -delirium tremens – lub śmierć . Nie mogę już nic ...odpływam.
Leos 29-03-2021 rok
Dodaj komentarz