Życie i śmierć
Właściwie jest dobrze. Ani o jeden księżyc za wiele czy za mało. Tyle uderzeń serca, ile trzeba. Nie za wiele gwiazd. Dom. Ostrożność wobec obcych. Tyle ciepła dla bliskich, ile są w stanie znieść. Wszystko akuratnie poukładane. Na swoim miejscu. Garnitury,krawaty, książki. Nawet cierpienia w miarę, tyle ile należy wytrzymać, żeby odróżnić od niego radość nie-cierpienia. Starannie wybrana muzyka z absolutnie posłusznego głośnika. Ludzie i zwierzęta troszczą się o mnie. Kwiaty przyzwoicie umierają w wazonie, w którym ostatnio codziennie zmieniam wodę. Zadbałem i o to, żeby dzwonek powiadamiał mnie o wizytach.
– Kto tam? Jestem nieubrany, proszę poczekać!
– Nie szkodzi, wielu zastaję nieubranych.
– Kim jesteś?
– Aniołem Twojej śmierci. Przyszłam zabrać Cię na spacer.
Za drzwiami stoi wspaniały okaz pięknej kobiety: elegancka, pięknie pachnąca,z gustownym makijażem, doskonale ubrana, uśmiechnięta. Patrzy mi prosto w oczy.
– Nie znam Cię, chociaż masz w sobie coś znajomego…
– Znasz, znasz. Zanim się urodziłeś – byłeś martwy. Potem umierałeś wiele razy.
– Naprawdę muszę się ubrać. Nie mogę tak wyjść.
– Możesz. Wszystko możesz, bo już czas.
– Rzeczywiście mogę, wszystko już poukładałem, zostawiłam porządek. Tylko jeszcze kilka słów komuś napiszę.
– Nie pisz. Przyszłam, bo w tym uporządkowanym świecie nie ma dla Ciebie miejsca.
Budzę się i gorączkowo przywracam chaos. Uspokojony. Wiem już, że kiedy wszystko wokół mnie znajdzie się na swoim miejscu, kiedy odbiorę rzeczom ich znaczenie, zadzwoni dzwonek. Chciałbym tylko, żeby ten wilk, którego widziałem w zwierzyńcu, zamknięty w klatce i uporczywie biegający wzdłuż siatki, tam i z powrotem, wydostał się wreszcie na wolność. I żeby żaden bezmyślny dzieciak nie oblewał benzyną pszczół i nie rzucał między nie płonącej zapałki, żeby patrzeć, jak pięknie płoną żywe, maleńkie pochodnie.
Jedyne, co dostałem naprawdę na własność, co posiadam bezwarunkowo – to życie. Mam więc prawo je przerwać w dowolnym momencie, precyzyjnie wybranym. W ten sposób mogę zyskać przewagę nad czasem, władać śmiercią, której nie będę posłuszny. Przyjdzie, kiedy ją wezwę i zmuszę do zaistnienia. To ja zdecyduję o tym, jak będę na jej przyjęcie przygotowany, nie zaskoczy mnie żaden dzwonek. Myślenie o tym, jak wielką mam nad nią władzę, sprawia mi przyjemność niemal fizyczną. Mam do niej wszystkie prawa. Zastrzegłem je sobie. Ostemplowałem znaczkiem “c” w kółeczku. Wytatuowałem. Nie mam obowiązku żyć, jedynym moim obowiązkiem jest dyskurs – poznanie poprzez operacje myślowe. Nie przez postrzeganie i intuicję – ten rodzaj poznania toczy się równolegle, obarczony błędami i złudzeniami. Posiadem życie. Decyduję o nim. Każdy ma prawo przerwać własne w dowolnie wybranej chwili. Nie pod wpływem smutku czy rozpaczy. Po prostu zrezygnować. Odejść z niego. Zewsząd.
Wobec zdarzeń losowych pozostanę bezsilny. Myślę o prawie do odejścia nie w chwili jakiejś słabości czy rozpaczy – o geście świadomym, poprzedzonym długotrwałą gotowością na śmierć. Można być wolnym do tego stopnia, żeby móc nawet śmierć sobie wybrać. Śmierć bywa świadectwem niezależności. Od Boga, losu, ludzi. Znakiem wolności totalnej.
Z życia wychodzić nie wolno ot tak, bez potrzeby – to prawda. Ale trwać w nim w imię solidarności ze wspólnotą-ludźmi? Przychodząc na świat nie podjąłem się świadomie roli człowieka, nie muszę jej odgrywać do końca, czyli do naturalnej śmierci.
Z tym potępianiem samobójców też jakoś dziwnie – Majakowski strasznie zjechał Jesienina, uważając, że stchórzył, a potem sam pozbawił się życia; Hemingway miał za złe Cesare Pavese, że ten wybrał śmierć, a potem sam to zrobił. Nie chcę mnożyć przykładów. Ale można się zastanowić, dlaczego ci, którzy tak zdecydowanie i publicznie potępiali – sami podjęli właśnie taka decyzję. I długo o niej myśleli, to nie były rezygnacje z istnienia dokonane pod wpływem impulsu, nie akty rozpaczy.
Tu właśnie jest kwintesencja – akt woli, nie akt rozpaczy.
Śmierć jest częścią życia, nie czymś egzotycznym, wrogim i osobnym. Z faktu mojego przyjścia na świat nie wynika, że cokolwiek mi się należy – poza życiem, które mam na własność. Realizując je – realizuję również śmierć. Czyż nie? Mam więc prawo do realizacji tej części życia zgodnie z moją wolą.
Życie jest darem? Zatem obchodzę się z nim jak z darem – mogę o nie dbać, odkurzać, rozbudowywać, chuchać nań i dmuchać, mogę też je zniszczyć lub wyrzucić. Akt samounicestwienia nie ma żadnego celu – nie ma pobudzać innych do czegokolwiek. Nie jest ofiarą. Dlaczego nie miałbym mieć prawa decydowania o swoim życiu? Dlaczego mam zakładać, że dostałam je od Boga? Czy muszę wierzyć w Jego istnienie? A jeżeli nawet jest – dał mi życie nie stawiając warunków. Nie pytał, co z nim zrobię. Skazał mnie na nie? Przecież nie jest okrutny… nie zrobił tego.
To nie jest żadne wołanie o pomoc.
Uwaga dla beztroskich dyletantek i ignorantów – zanim zaczniecie głosić banały w stylu „prawdziwe cierpienia są nieme”, „ten, kto chce się zabić – robi to bez słowa” itd. – poczytajcie statystyki i posłuchajcie kilku mądrych ludzi. Jest przeciwnie. Na ogół. Mam sobie za złe, że nie znalazłem dość siły, żeby porozmawiać z tymi, których znałem i ceniłem, którzy wysyłali sygnały – a których już nie ma. Odeszli i nie zdążyłem, wciąż myślałem, że mam jeszcze czas, że to nie jutro, nie pojutrze, przygotowywałem się i zbroiłem. Nie, nie chciałem odwodzić, wpływać na ich decyzje. Tylko porozmawiać. Jest już za późno….
-defendo-
01-11-2022 rok Leoś
Dodaj komentarz