Codzienne konstelacje
Poprzez szpary w vertikalach sączy się mdławe światło porannej zorzy . Przez zmrużone oczy czuję tą odwieczną walkę pomiędzy wychodzenia z nocy a świtem wschodzącego dnia. Wygląda znów jak wszystkie inne . Ten stan ma w sobie każdorazowo mechaniczną obojętność , oprzytomnienie, wrażenie światła, otwarcie oczu , odsłonięcie zasłon , świt.
Na małą chwilę w świadomości półsnu ogarniam przewidywalną nadchodzącą codzienność. Zupełnie nie rozumiem tych co się zachwycają odwieczną doskonałością kosmosu , ten niekończący się obrót Ziemi wokół własnej osi. Nieznośne uczucie przymusu. Narzucono mi znosić kolejny wschód słońca. Dla mnie to potworne i nieludzkie…
Obsesyjne powtarzanie dni poprzez rytualny utarty katalog zdarzeń z drżącą spiralą werku zegara, bez żadnej nadziei zakrzywienia czasu. Czasem chciałbym naszkicować pewne zdarzenia dnia na jego marginesie ale nie jestem w stanie tego robić.
Refleksja mija gdy znów zasypiam. Wyobrażam sobie świat giętki, zmienny, pełen nieoczekiwanych możliwości , elastyczne niebo, słońce które się nagle zatrzymuje albo zmienia kształt. Niech rozpadną się cholerne sztywne konwenanse i ten cały constans boskich spraw…
Znów nadejdzie pieprzone jutro by przy kawie wywołać burzę pragnień i dać możliwość dryfowania po manowcach życia…
20-11-2023 rok Leoś
Dodaj komentarz