Ciotka Balbina
Pamięci ciotki Balbiny
Ciotka Balbina miała niewiarygodnie długą ciemną chustę , która opatulała głowę i spływała przez ramiona aż do kostek filcowych bamboszów . Gdy siadała na ławeczce przed domem w słoneczne dni, przypominała wielkiego ptaka wysiadującego pisklęta . Na końcu nosa nasunięte powyginane druciki które jakimś cudem trzymały okrągłe szkiełka okularów . Mościła na podołku koszyk z kolorowymi kulami przędzy, wełnianych motków, nici, skrawków materiałów i różne druty z haczykami oraz drewniane szydełka. Wyrabiała ciepłe swetry ,czapki, szaliki i rękawice dla rodzinnej dzieciarni na zimę , którymi obdarowywał nas Św. Mikołaj na gwiazdkę. Nienawidziłem te dary z nieba bo strasznie gryzły w szyję a rękawice szybko mokły od mokrego śniegu i robiły się jak kołduny na sznureczkach. Odwiedzaliśmy ciotkę w niedzielne popołudnia bo wtedy miała dla nas placek z jabłkami i cukierki ślazowe. Siadaliśmy naokoło ciotki po turecku w rytualnym kręgu czekając niecierpliwie zanim ciotka odgadnie naszych rodziców . Wybuchaliśmy śmiechem jak przekręcała nasze imiona . Wtedy stukała laską i mówiła – ta cichajcie huncwoty pyzate, dam Wam placka. Szła do dużego kredensu , odsuwała dolną szufladę i wyciągała dużą , przykrytą lnianą szmatką blaszaną foremkę. Kładła ją na stół i odkrywała ściereczkę, oczom naszym wygłodniałym ukazywał się cudownie brązowy upstrzony małymi dziurkami od nakłucia widelca placek który pachniał jabłkami i cynamonem. Pokrojone kawałki ciasta szybko znikały ze stołu jak i cukierki z wiklinowego koszyka.
Ciotka Balbina nie miała dzieci, ale miała nas . Mąż zginął przed wojną w kopalni we Francji. Nie zdawaliśmy sobie sprawy że nasze młodzieńcze fanaberie ,przy okazji imienin bądź urodzin w postaci levisów, sztruksów, jeansowych kurtek i gum do żucia były zasługą ciotki Balbiny z jej niewielkiej dolarowej renty po mężu.
*************
Są ludzie którzy nie chcą mieć dzieci ,a jeśli już mają to tracą głowy i dzieją się rzeczy niezwykłe. Ojciec ma syna i natychmiast następuje jego ocudownienie i jest przekonany że jego syn jest statuą piękności , że w jego żyłach płynie cała dobro świata, z tu i tam porozrzucanymi wysepkami pełnymi sztuk pięknych , poezji i urbanistyki. Oddaje mu codziennie hołd i składa uszanowanie.
Syn , zgodnie z normalnym stanem rzeczy nienawidzi Go serdecznie. Kiedy idzie do szkoły ,jest szczęśliwy gdy dobrze się bawi z rówieśnikami . Ale humor mu się psuje gdy po lekcjach ojciec zabiera go ze szkoły. Zawsze pyta co mój mądry syn robił w szkole i czy były to sprawy wielkie i nadprzeciętne zgodnie z Jego predyspozycjami psychoruchowymi , czy najpilniej przykładał się do nauki i cudownie recytował wiersze ? Na siłę wciska syna do bańki przewidywalności i utartych schematów. Zewsząd słyszy drwiny , podświadomie czuje obojętność dziewcząt. Jeszcze bardziej nienawidzi swojego ojca Pomiędzy pierwszą komunią a rozpoczęciem pracy zawsze wytnie mu jakiś paskudny numer. Ale ojciec nie cierpi z tego powodu ,przecież on w swoim czasie także nienawidził swojego ojca tak dalece, że nienawiść wydawała mu się niemal synonimem wolności i szerokiego świata.
***************
Spotkałem Ją na czacie. Pisała logicznie acz z pewną tajemnicza manierą ,jakby coś ukrywała, coś chciała przemilczeć. Pisała metaforycznie, animizacyjnie, personifikacyjnie, hiperbolicznie, metonimimicznie, synekdochtycznie, peryfrazująco, eufemistycznie, oksymoronicznie, parabolicznie, reminiscencyjnie… Nieśmiało coś do niej napisałem . Uśmiechnęła się zalotnie i zwyczajnie. Wtedy czat pojaśniał a gifki zaczęły podskakiwać i uśmiechać się szelmowsko. Zewsząd popłynęła muzyka i znów zachciało mi się tańczyć i świrować…/ z kozetki Leosia - księga „Zauroczenia czatowe”
Leos 09-11-2021
Dodaj komentarz